Narodziny „Solidarności” w Zakopanem
Żeby jednak zrozumieć sytuację z 13 grudnia 1981 roku musimy cofnąć się do czasu powstania „Solidarności”, która objęła cały kraj – także Zakopane.
Po podpisaniu Porozumień Sierpniowych w 1980 roku, otworzyła się drogę do legalizacji związków zawodowych w Polsce. „Solidarności” dotarła również pod Tatry. Mimo braku wiodących, dużych zakładów przemysłowych, Niezależny Samorządny Związek Zawodowy zaczęły lawinowo powstawać we wszystkich zakopiańskich instytucjach.
– Początkowym problemem był brak informacji jakich formalności należy dokonać, aby zarejestrować w zakładzie pracy nowy związek zawodowy – wspomina Stanisław Żurowski – założyciel pierwszej zakopiańskiej „Solidarności” w Muzeum Tatrzańskim.
Pierwsze sukcesy i opór
Powoływanie NSZZ napotkało opór ze strony dyrekcji poszczególnych instytucji. Nie przeszkodziło to jednak w spontanicznym zrywie i w krótkim czasie Solidarność objęła prawie wszystkie zakłady pracy. Zainteresowanie było ogromne. W ciągu dwóch miesięcy związki zawodowe zostały zalegalizowane w kluczowych zakładach, takich jak służba zdrowia, oświata, TPN, hotel „Orbis Kasprowy”, PKP, PKS, PSS „Społem”, Zakłady Wzorcowe „Cepelia”, GOPR i wiele innych.
W PSS „Społem” (jednej z pierwszych komisji „S”) Jerzemu Zacharko pomagał Stanisław Żurowski mający już swoje doświadczenia. Dzięki inicjatywie, późniejszego jedynego zakopiańczyka siedzącego z wyrokiem karnym, Jerzego Lewcuna przewodniczącego „S” w „szrodimie” (byłej KBK) –- powstała Miejska Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność” w Zakopanem. Miała ona na celu współpracę i wzajemne wspieranie się poszczególnych komisji zakładowych.
Wprowadzenie stanu wojennego
Wszystkie te działania i entuzjazm zostały brutalnie przerwane w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Tak wspomina tę noc Stanisław Żurowski:
– Po późnym zebraniu w Miejskiej Komisji Koordynacyjnej wróciłem do domu i poszedłem spać. Po północy ktoś wtargnął do mojego mieszkania – to byli funkcjonariusze SB i Milicji Obywatelskiej. Potraktowali mnie jak przestępcę, kazali się ubrać, ale nie chciałem ich słuchać. Dopiero pod namową żony ustąpiłem, ubrałem się, niestety byle jak, choć na zewnątrz było 20 stopni poniżej zera.
Na komisariacie przy ul. Kościuszki w Zakopanem przetrzymywano m.in. Jerzego Zacharkę, Franciszka Bachledę, Jacka Krzyściaka, Edwarda Kowalczyka i Stanisława Żurowskiego. Resztę przewieziono później do aresztu.
– Rankiem założono nam kajdanki i wpakowano do „suki” (tak popularnie nazywano więźniarkę). Było zimno, jeszcze ciemno, a my nie wiedzieliśmy, dokąd nas zabierają. Panował strach, ale obecność innych dawała poczucie, że nie jestem sam, czułem się raźniej – wspomina Żurowski.
Więzienie w Załężu – mury, kraty i utrata wolności
Działacze zakopiańskiej „Solidarności” zostali przewiezieni do więzienia w Załężu koło Rzeszowa. Czekały na nich grube podwójne mury, zwieńczone drutem kolczastym, a pomiędzy murami przechadzali się strażnicy z psami, wieżyczki z uzbrojonymi strażnikami i żelazne kraty. Stanisław Żurowski wspomina ten moment jako ogromny szok i upokorzenie przy równoczesnej uldze, że nie wywieźli nas do Rosji.
– Czekaliśmy na przyjęcie na dziedzińcu, w więźniarce. Kiedy nas wypuścili do środka, słońce już zachodziło. Zaczęło się od zdejmowania sznurówek, pasków i wyciągania pieniędzy, zdejmowanie obrączek, medalików, potem pobieranie odcisków palców. Wszystko to było robione pod przymusem w asyście mundurowych uzbrojonych w długie gumowe pały. Cały ten proces był niezwykle traumatyczny, straciłem wolność – podsumowuje Żurowski.
Wprowadzenie stanu wojennego – przemówienie Jaruzelskiego
W trakcie przyjęcia do więzienia, które trwało kilka godzin, internowani usłyszeli dekret o „stanie wojennym” czytany przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. To był dla nich moment niezwykle wstrząsający. Dopiero wtedy dotarło do nich, w jakiej rzeczywistości się znaleźli.
– Przyznaję, doceniłem przeciwnika – wspomina Stanisław Żurowski. Cała ta akcja była przeprowadzona przez zaskoczenie, w sposób diaboliczny. Użyto całego aparatu przemocy. W jednym momencie straciliśmy wszystko: wolność, poczucie bezpieczeństwa, utratę rodziny i „kochanej panny S” oraz nadzieję na przyszłość. Świat mi się zawalił. Wszystko, co było dla mnie najważniejsze, zostało zniszczone w ciągu jednej doby.
Warunki więzienne – brutalna rzeczywistość
Po przyjęciu do więzienia internowani zostali umieszczeni w ciasnych celach, wyposażonych jedynie w prycze, stół, sedes i zimną wodę. Aluminiowe naczynia, brak pościeli i zimno sprawiały, że warunki były skrajnie trudne.
Pierwsza noc była koszmarem. Żurowski wspomina, że był głodny i przemarznięty po wielu godzinach spędzonych w milicyjnej „suce”. Kraty, pancerne drzwi i całą noc palące się światło potęgowały niepokój. Strażnicy podglądali ich przez wizjer, a myśli o rodzinie nie pozwalały zasnąć. Wieści o jego losie żona otrzymała dopiero dzień przed Wigilią. Z Załęża wypuszczono Franciszka Bachledę-Księdzulorza, który przekazał szczegóły internowania.
Do Żurowskiego wiadomości z domu dotarły po szóstym stycznia, ponieważ dopiero na Trzech Króli jego żona otrzymała oficjalną informację o miejscu jego pobytu. Dopiero ten dokument umożliwiała jej dostanie zgody na wyjazd z Zakopanego.
Wspomina on swoje pierwsze widzenie z żoną, które miało miejsce czternastego stycznia. Przyjechała z Małgorzatą Zacharko. Podróżowały w obstawie umundurowanych, nieogrzewanym pociągiem, niosąc paczki dla internowanych. Po przyjeździe czekało je długie oczekiwanie w poczekalni, gdzie je, oraz przyniesione paczki szczegółowo przeszukano. Mimo współczucia i podziwu dla małżonek, spotkanie napełniło internowanych optymizmem.
Monotonne życie więzienne i problemy z higieną
Zamknięcie w więzieniu było dla internowanych bardzo trudnym okresem. Przez dwa tygodnie nie mieli dostępu do podstawowych cywilizacyjnych udogodnień. Dopiero po tym czasie pozwolono im na kąpiel. Stanisław Żurowski wspomina, że przez trzy tygodnie nie miał szczoteczki do zębów, co okazało się dużym problemem. Ograniczenia w możliwości utrzymania podstawowej higieny, dla nienawykłych, stały się bardzo dokuczliwe. Dodatkowo brak ruchu miał zdecydowanie negatywny wpływ na psychikę. Na „spacerniak” wypuszczono ich dopiero po świętach Bożego Narodzenia.
Wsparcie Kościoła
27 grudnia 1981 roku, odbyła się pierwsza msza dla internowanych. Przybył na nią biskup Jerzy Ablewicz, który spotkał się z 147 więźniami politycznymi. Była to niezwykle emocjonalna chwila, która na zawsze zapisała się w pamięci więzionych. To było coś, czego nie zapomina się do końca życia. – Na pięćdziesięciometrowym korytarzu staliśmy wszyscy, a po obu stronach tego wąskiego przejścia znajdowały się szpalery ZOMO-wców z długimi pałkami. My, więźniowie, byliśmy pośrodku – wspomina Stanisław Żurowski. – Wtedy wszyscy, nieogoleni, z rękami wzniesionymi w symbolicznym geście wolności, zaczęliśmy śpiewać „Boże, coś Polskę”. To było niezwykle wzruszające i robiło ogromne wrażenie. Czuło się, że jesteśmy częścią czegoś większego.
Kościół stał się oparciem zarówno duchowym, jak i materialnym. W czasie tej mszy biskup powiedział: „Wasze rodziny są teraz naszymi rodzinami”. – Te słowa były wspaniałe. Dawały nadzieję i podtrzymywały na duchu- wspomina Żurowski.
W stanie wojennym Kościół szybko zareagował na potrzeby internowanych, organizując m.in. zbiórki w parafiach. Do więźniów i ich rodzin zaczęły docierać paczki żywnościowe z kraju i zagranicy, od osób wspierających ideę „Solidarności”.
Zmiana w traktowaniu więźniów
Po wizycie biskupa stosunek funkcjonariuszy więziennych do internowanych uległ poprawie. -„Klawisze” zaczęli patrzeć na nas bardziej przychylnie, już nie traktowali nas z taką wrogością – wspomina Żurowski. Mimo to warunki wciąż były bardzo trudne. Więźniowie, by choć trochę się ogrzać, szybko zbuntowali się i przestali oddawać na noc swoje dzienne ubrania. Nie spotkało się to z represjami, a od tej pory mieli przynajmniej możliwość przespania choćby kilku godzin na dobę, bo dzień było to zabronione.
Osadzeni zmianę podejścia funkcjonariuszy do siebie zauważyli już w czasie pierwszej mszy. Podczas nabożeństwa niektórzy strażnicy, pochodzący z okolicznych wsi, w czasie podniesienia klękali. W ich środowiskach proboszcz był autorytetem, a teraz sam biskup przyjechał do internowanych. My w stosunku do nich nie okazywaliśmy agresji, zachowywaliśmy spokój, co sprawiło, że strażnicy zaczęli dostrzegać w nas innych ludzi, nie kryminalistów, których zawodowo pilnowali. Od tego momentu stosunek służb więziennych zaczął się do nas stopniowo zmieniać – dodaje Żurowski.
Wigilię internowani spędzili pod kluczem, musieli obejść się bez mszy. Natomiast w święto Wielkiej Noc, po mszy polowej w świetlicy, dzięki staraniom Jerzego Zacharko, udało się uzyskać od komendanta zgodę na wspólne śniadanie i lepsze jedzenie. Ponieważ nie wolno było się wypowiadać za innych, tylko w własnym imieniu. Zatem Jurek poprosił dla siebie 50 litrów żurku, 200 jaj, 20 prześcieradeł, 147 talerzy i sztućców, co umożliwiło wszystkim usiąść przy jednym stole.
Nielegalna działalność w więzieniu
Mimo trudnych warunków, internowani angażowali się w nielegalną działalność, której celem było podtrzymanie morale oraz przekazywanie na zewnątrz drukowanych linorytów. Były one bardzo oczekiwane w mieście. W „zakopiańskiej celi” proceder ten uprawiali: Jerzy Zacharko, Wacław Martyniuk i Stanisław Żurowski. Ich działania miały duże znaczenie zarówno dla nich samych, jak i dla innych internowanych, stanowiąc formę oporu, solidarności i sprzeciwu.
Zwolnienia internowanych
Z początkiem 1982 roku, mimo trwającego stanu wojennego, zaczęły się zwolnienia internowanych. 29 kwietnia 50 dysydentów opuściło więzienie w Załęży. Żurowski pożegnał je 3 lipca. Wspomina, że w głowie miał wielki zamęt, był upojony wolnością i miał świadomość czekającej go pracy w konspiracji.
Maria Bafia