17 września 1939 r. Armia Czerwona, realizując ustalenia paktu Ribbentrop-Mołotow, zaatakowała Polskę, wkraczając na wschodnie tereny Rzeczypospolitej. Od 2004 r. dzień ten obchodzony jest jako Dzień Sybiraka – symbol pamięci o ofiarach sowieckiej agresji i rodakach wywiezionych w głąb ZSRR.
1 września 1939 r. rozpoczął się dramat mieszkańców Podhala, w tym powiatu nowotarskiego. Doniesienia o szybkim postępie wojsk niemieckich, wkroczeniu wojsk słowackich, w połączeniu z wieściami o bombardowaniach i pierwszych ofiarach cywilnych, wywołały panikę. W obawie przed zbliżającym się frontem wielu mieszkańców spontanicznie opuszczało swoje domy, kierując się na wschód. Dominowało przekonanie, że zapewni to bezpieczeństwo.
Wśród osób, które podjęły próbę ewakuacji z Podhala na wschód we wrześniu 1939 r., znajdowali się również przedstawiciele środowisk artystycznych i intelektualnych, m.in. Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy). Podróżował wraz z Czesławą Oknińską-Korzeniowską w kierunku Brześcia Litewskiego, gdzie zgłosił się do punktu poborowego, lecz nie został przyjęty. Podczas dalszej wędrówki dowiedział się w miejscowości Jeziory na Polesiu o wkroczeniu wojsk sowieckich na terytorium Polski. Witkacy, przerażony sytuacją wojenną, podjął próbę samobójczą, w wyniku której zmarł.
Wkraczająca Armia Czerwona zajęła wschodnie obszary II Rzeczypospolitej, w tym Wołyń, Polesie, wschodnią Małopolskę, Podlasie, Białostocczyznę oraz centralne i północne rejony dzisiejszej Białorusi. Tereny te obejmowały ok. 201 tys. km² i były zamieszkiwane przez blisko 13 milionów osób. Wkrótce po wkroczeniu wojsk sowieckich wprowadzono represje wobec ludności cywilnej. Obejmowały one m.in. aresztowania, konfiskaty majątków, przymusową kolektywizację oraz deportacje do odległych regionów ZSRR, przede wszystkim na Syberię i do Kazachstanu.
„Miałam jedenaście lat, gdy rozpoczęła się wojna. Nad naszymi głowami przeleciały samoloty w sześciu rzędach, kierując się w stronę Lwowa. Huk był tak wielki, że szyby w oknach drżały, a ziemia się trzęsła” – tak wyglądał 1 września 1939 r. dla mieszkającej na pograniczu w pobliżu medyki Janiny Radyk.
Polacy znaleźli się w szczególnie dramatycznej sytuacji. Z jednej strony napierała armia niemiecka, z drugiej – 17 września zaatakowała Armia Czerwona. „Po trzech tygodniach rozeszła się wieść, że Stalin z Hitlerem podzielili Polskę. Nasza wieś znalazła się po stronie zajętej przez Rosjan”.
W lutym 1940 r. rozpoczęły się masowe deportacje w głąb Związku Radzieckiego, obejmujące całe rodziny – bez względu na wiek czy stan zdrowia. Taki los spotkał również rodzinę Radyków.
„Ojca ustawili pod ścianą i sprawdzali, czy nie ma broni. Mamie kazali spakować się i zabrać piłę oraz siekierę. Babcię, która była chora i nie mogła chodzić, zaniesiono na sanie” – wspominała po latach Janina Radyk. I dodawała: „W Medyce załadowano nas do wagonów. Drzwi zamknięto na zasuwy, a wychodzić można było tylko po jedzenie – po trzech na raz. Dostawaliśmy rzadką zupę z krupami. Początkowo mieliśmy własne zapasy – kawałek słoniny, którą podgrzewaliśmy na małym piecyku, tzw. kozie. W wagonach panował jednak straszny mróz, zatykaliśmy szpary kożuchami”.
Podróż trwała tygodniami. Warunki były skrajnie trudne – brakowało wody, powietrza, miejsca do spania. Pasażerowie wagonów cierpieli z zimna i głodu. Najtragiczniejsze były śmierci współpasażerów. „Słabsze osoby – dzieci i starcy – umierały. Ich ciała wyrzucano po drodze w śnieg, by pociąg mógł jechać dalej”.
Po trzech tygodniach transport dotarł do Krasnojarska na Syberii do stacji końcowej. Jednak to nie był jeszcze kres podróży. „Na saniach jechaliśmy 80 km do Tajgi, gdzie był gęsty las i tylko kawałek nieba było widać. Rozmieścili nas tam po barakach i przydzielili jedną pryczę na rodzinę. Myśmy na naszej pryczy położyli chorą babcię, a my wszyscy poukładaliśmy się na podłodze, przykrywając się czym kto mógł. W nocy nie dało się jednak spać, bo pluskwy powychodziły i nas gryzły. Krew tak leciała, że aż prześcieradło było czerwone. Na szczęście na stoliku była lampa naftowa, która się świeciła całą noc i trochę te pluskwy odstraszała. Na drugi i trzeci dzień wszyscy poszli do roboty do lasu. I tak było dzień w dzień przez dwa lata”.
Deportacje na Sybir w latach 1940–1941 oznaczały dla tysięcy Polaków utratę domów, głód, choroby i przymusową pracę w skrajnie trudnych warunkach. Zachowanie w pamięci losów i ludzi deportowanych na Sybir stanowi wyraz szacunku dla ich cierpienia oraz powinno być przestrogą dla przyszłych pokoleń przed skutkami totalitaryzmu i wojny.
Tekst: Maria Bafia-Bobek
Fot.: UMZ / Maciej Jonek