Andrzej Waksmundzki – „Pitagoras z Waksmundu”

W piątek 26.08.2022 r. byliśmy z wizytą w Ostrowsku u pani Moniki Waksmundzkiej-Hajnos, córki Andrzeja Waksmundzkiego – członka ZWZ/AK, więźnia politycznego „Palace” oraz obozu Auschwitz i KL Gross-Rosen, a po wojnie profesora chemii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Pani Monika przekazała nam wspomnienia dotyczące Andrzeja Waksmundzkiego oraz bardzo szczegółowo opowiedziała nam historię swojego taty, który był wielkim patriotą oraz społecznikiem, a także zaangażowanym i odnoszącym sukcesy pracownikiem naukowym.
Na początku okupacji hitlerowskiej Andrzej Waksmundzki był świeżo upieczonym doktorem chemii zatrudnionym na Uniwersytecie Jagiellońskim. 06.11.1939 r. władze niemieckie w ramach tzw. „Sonderaktion Krakau” aresztowały większość pracowników naukowych UJ i zamknęły szkolnictwo wyższe w Polsce. A. Waksmundzki postanowił wtedy wraz z rodziną przenieść się do rodzinnego domu w Ostrowsku i rozpoczął pracę jako nauczyciel w Technikum Handlowym w Nowym Targu.
We wrześniu 1940 r. przystąpił do struktur ZWZ/AK, gdzie był jednym z organizatorów trasy przerzutowej na Węgry o kryptonimie „Karczma”. Przerzuty na Węgry stanowiły kamień węgielny polskiego ruchu oporu w walce z okupantem. Pozwalały one utrzymać łączność z polskim rządem w Londynie, dawały środki na kontynuowanie walki z okupantem oraz dostarczały rekrutów w strukturach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Punkt kontaktowy trasy „Karczma” mieścił się w domu Andrzeja Waksmundzkiego w Ostrowsku. 02.02.1942 r. Andrzej Waksmundzki w wyniku donosu konfidenta z Waksmundu został aresztowany przez gestapo i osadzony w „Palace”. Podczas przesłuchań był wieszany za ręce na drzwiach i przetrzymywany w ciemnicy. Mimo że nie udowodniono mu członkostwa w ruchu oporu, znaleziono u niego ulotkę konspiracyjną, która stała się podstawą do deportacji do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu w maju 1942 r., a miesiąc później do obozu KL Gross-Rosen na Dolnym Śląsku. W Gross-Rosen został przydzielony do morderczej pracy w kamieniołomach przy wydobywaniu granitu, która trwała do późnych godzin wieczornych. Pod koniec stycznia 1945 r. A. Waksmundzki wraz z niewielkim procentem pozostałych przy życiu więźniów był ewakuowany przez esesmanów do obozu w Mauthausen, gdzie 05.05.1945 r. odzyskał wolność za sprawą armii amerykańskiej.
Po wojnie Andrzej Waksmundzki powrócił do Polski, gdzie niemal natychmiast po odzyskaniu zdrowia wznowił swoją działalność naukową. W 1945 r. objął kierownictwo Zakładu Chemii Fizycznej na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Funkcję tę piastował do 1980 r., a potem jako profesor emeritus kontynuował działalność naukową aż do swojej śmierci w 1998 r. W 1979 r. w pracowni pod jego kierunkiem został wytworzony jeden z pierwszych na świecie kabli światłowodowych.
Jego towarzysz niedoli z obozu w Gross-Rosen, doktor architekt inżynier Mieczysław Mołdawa, scharakteryzował Andrzeja Waksmundzkiego w następujący sposób: „na początku czerwca 1942 znalazł się [AW] w 500-osobowym transporcie więźniów wysegregowanych do kamieniołomowego obozu Gross-Rosen. Tam został przydzielony do pracy w kopalni granitu do utworzonego z więźniów Oświęcimia komanda kamieniarzy (Komando Steinmetzer). Od tej pory zamiast nazwiska miał „czarny numer” P 3076 z czerwonym winklem więźnia politycznego. […] W jego półtysięcznym komandzie ludzi wyłącznie młodych, do czterdziestego roku życia, z numeracją nadaną w liczbach od dwóch do trzech tysięcy – przeżyło do końca wojny kilkudziesięciu. W przetrwaniu tam Andrzeja, poddawanego jeszcze dodatkowej katordze, był to jakiś – jak mawialiśmy – dar Boski. Bowiem niebywałym sukcesem więźnia Gross Rosen było przeżycie tu pół roku. On wytrzymał blisko trzy lata. Było to możliwe również dzięki hardej, upartej duszy Górala, którego niezłomna wola i etos, wsparte wartościami chrześcijańskimi, wyniosły z małej wioski nad Dunajcem w szeroki świat. (…) mogę […] zaświadczyć o tym wycinku jego życia, o przebyciu ludzkiej Drogi Krzyżowej, na której dał świadectwo wielkiego charakteru i iście podhalańskiej odwagi, a zarazem niesłychanej, nawet w warunkach kacetowego bytu, wytrwałości. Kilkadziesiąt lat temu pisałem w książce – monografii Gross-Rosen, że stojąc tak wśród tysięcy więźniów w szaroniebieskich pasiakach, w […] szarudze, spływającej wodą od wygolonej czaszki do gołych pięt i po zabójczych ćwiczeniach pruskiej musztry, my, społeczność kacetowa, z wdzięcznością myśleliśmy, że jest oto wśród nas taki więzień, który potrafił wytworzyć własną otoczkę bogatego życia wewnętrznego – samoobronę przed otaczającym go piekłem, wspomagając ją kontaktem intelektualnym z kręgiem przyjaciół. Życie zawdzięczał woli przetrwania, twardej, góralskiej szkole życia i zasadom moralnym podtrzymującym w nim zawsze okazywaną bliźnim pogodę ducha. To jeden z tych kacetowców, o których w polskiej społeczności więźniarskiej myślało się z dziękczynną dumą, że są między nami. W obozie największym nękającym człowieka cierpieniem, jak wspominał Andrzej w latach wolności, był głód. Łamał on najtwardsze charaktery z kompletu profesorów Sorbony, jak to widziałem na moim bloku w Dachau, poniżał największe autorytety, a jednak Andrzej był przykładem człowieka niezłomnego, o którym wiadomo było, że SS-mani z nadzoru kamieniołomu nie potrafią go złamać”.
Na fotografiach: Andrzej Waksmundzki, ok. 1955, zbiory prywatne rodziny, książki przekazane przez Panią Monikę Waksmundzką-Hajnos.