Działalność kurierska, dzięki której do okupowanej Polski transportowano środki finansowe, broń na kontynuowanie walki podziemnej oraz utrzymywano łączność z Zachodem byłaby znacznie utrudniona bez wsparcia Słowaków, którzy nierzadko ofiarnie pomagali polskim konspiratorom w trakcie pokonywania ich szlaku z okupowanej Polski na Węgry.

Polscy kurierzy organizowali w słowackich domach tzw. meliny, czyli punkty etapowe, w których mogli bezpiecznie się schronić i odpocząć, co miało kluczowe znaczenie, szczególnie w trudnych, zimowych warunkach atmosferycznych. Istotnym było także wyczekanie odpowiedniego momentu na przejście granicy. W tym miejscu musimy przypomnieć sylwetki np. Stefana Antala, który prowadził „nocleharnię” nieopodal węgierskiej granicy oraz Józefa Kertesza kierującego schroniskiem w Trzech Studniach. Obydwaj udzielali wszelkiej pomocy Polakom zmierzającym na Węgry. Na każdej z kurierskich tras znajdowały się punkty etapowe tego typu, a nierzadko były one organizowane dzięki znajomościom zawiązanym jeszcze przed wojną. Z uwagi na konspiracyjne wymogi oraz upływ czasu wymienienie wszystkich zaangażowanych w pomoc jest dziś już niemożliwe, niemniej jednak te dwa nazwiska dość często pojawiają się w powojennych relacjach. Innym, nie mniej ważnym elementem pomocy, była kwesta transportu.

Nielegalne poruszanie się po Słowacji rządzonej wówczas przez reżim księdza Tiso nie było łatwe: nierzadko zdarzały się wpadki, które ostatecznie kończyły się przekazaniem więźniów stronie niemieckiej, a w konsekwencji torturami w „Palace” bądź innej okolicznej placówce gestapo. Tu na pomoc Polakom przychodzili słowaccy kierowcy, którzy, ponosząc olbrzymie ryzyko, transportowali kurierów, uciekinierów i emisariuszy. Jednym z nich był mieszkający w Popradzie taksówkarz – Józef Lach, który został zwerbowany do współpracy już na początku wojny. U państwa Lachów Polacy zawsze mogli liczyć na schronienie. W ich domu na kilka miesięcy schroniła się m.in. rodzina Józefa Krzeptowskiego. Lach słynął w środowisku z niezawodności i żelaznych nerwów. Dobrym przykładem jest historia, przytoczona przez A. Filara w książce „Bohaterowie zielonych granic”, kiedy to taksówka, w której podróżowało dwóch kurierów oraz Anglik, została zatrzymana przez słowackich żandarmów w okolicach Vel’kej Frankovej. Trójce pasażerów udało się uciec, jednak Józefa Lacha przewieziono na placówkę żandarmerii do Starej Wsi Spiskiej. Tam został poddany przesłuchaniu, na którym doskonale odegrał rolę oszukanego i nieświadomego niczego kierowcy. Kiedy żandarmi usiłowali oskarżyć go o pomoc szpiegom i pokazali mu znaleziony w samochodzie plecak, udający wściekłość i rozgoryczenie Lach oświadczył: „nie zapłacili, to ja to zabieram!”. Gdy przesłuchujący pokazał znajdującą się w środku radiostację, Lach z rozbrajająca w oczach żandarmów naiwnością, stwierdził: „o! Jakie dziwne radio!”. Niezwykłe opanowanie oraz znajomość z krewnym pracującym w policji, uratowały go przed więzieniem, a sam Józef Lach mógł kontynuować swoją współpracę z polskim podziemiem. Warto dodać, że za pomoc udzieloną Polakom w trakcie II wojny światowej Zofia i Józef Lachowie zostali pośmiertnie odznaczeni medalem Virtus et Fraternitas.

Naturalnie taksówkarz z Popradu to jedna z wielu osób, która w czasie wojny udzielała bardzo istotnej pomocy. Nie możemy pominąć również innego kierowcy, Józefa Hudeca z Twardoszyna czy celnika z Niedzicy Vojtecha Kollarika. Temat naszych południowych sąsiadów również znajdzie swoje miejsce na ekspozycji tworzonego Muzeum „Palace”.